Narodziny Miłosza -08.07.2013r.


O tym, że chcę rodzić w domu wiedziałam na długo przed tym zanim zaszłam w ciążę. Tak naprawdę, konsekwencją tego, że udało mi się odnaleźć właśnie tę drogę, było to, że zdecydowaliśmy się na dziecko. Pamiętam jak dziś moment, gdy trafiłam na blog Kasi Barszczewskiej „Czereśniowe pole” (czy to zbieg okoliczności? – ja wszak kocham jeść czereśnie!). Kasia napisała tam wiele ciekawych opowieści, m.in. o porodzie lotosowym, sztuce świadomych narodzin, odcisku limbicznym. Było to dla mnie wielkie odkrycie – móc rodzić w domu! Popłakałam się ze szczęścia. W tamtym momencie poczułam, że jestem gotowa na to aby dać nowe życie.
Tak to się zaczęło. Poszerzałam swoją wiedzę na temat porodów domowych. Nie spodziewałam się, że znajdę tak dużo informacji - książki, Internet… Gdy zaszłam w ciążę wiedziałam już, że w naszym mieście mamy tylko jedną położną przyjmującą porody domowe – Dorotę. Skontaktowałam się z nią telefonicznie, gdy byłam w piątym miesiącu ciąży i umówiłyśmy się na pierwsze spotkanie u nas w domu. Byłam tym faktem bardzo zestresowana i przejęta. Pomimo moich obaw (teraz wiem, że niepotrzebnych) Dorota okazała się bardzo profesjonalną położną. Prowadziła całe nasze spotkanie, była spokojna i rzeczowa. Pomyślałam, że to bardzo odpowiedzialna kobieta i poczułam pewność, że będę pod dobrą i fachową opieką.
O swojej decyzji dotyczącej tego jak chcemy urodzić, nie powiedzieliśmy ani rodzicom, ani znajomym. Nie chcieliśmy słuchać obaw innych. Nie bałam się porodu w domu i dlatego nie miałam ochoty obciążać się lękami innych osób. Tym bardziej, że świadomość ludzi dotycząca przygotowań do takiego rodzaju porodu i jego całego przebiegu – nie oszukujmy
się – jest znikoma albo nawet zerowa. Nie każdy wie, ale kwalifikacja do porodu domowego to wielkie wyzwanie dla ciężarnej i jej dziecka. Musiałam wykonać wiele specjalistycznych i kosztownych badań, by móc sprostać wszystkim wymaganiom. Do samego końca los mojego wymarzonego porodu domowego był niepewny. Na nasze szczęście wszystko się udało.
Nadszedł ten wielki i długo wyczekiwany dzień – w niedzielę obudziłam się mając poczucie, że „chyba” mam skurcze. Sama nie wiedziałam czy to właśnie „to”. To moja pierwsza ciąża i nie miałam pojęcia jak je powinnam czuć. Skurcze (trafnie nazwane, bo odczucia są właśnie takie – ścisk całej obręczy miednicy, brzucha, podbrzusza i pleców) trwały i trwały z przerwami cały dzień.
W jednym z naszych pokoi w mieszkaniu leżał przygotowany duży basen, który zakupiliśmy dla mnie na poród. Specjalnie przemeblowaliśmy wszystko, żeby cały się zmieścił. Chciałam łagodzić ból porodowy właśnie w ten sposób. Jak dobrze, że dzień wcześniej Michaś (mój mąż) napompował go powietrzem! Wieczorem napełnił go ciepłą wodą, włączył relaksującą muzykę, zapalił w naszym pokoju świeczki. Było bardzo przytulnie, spokojnie i bezpiecznie. Mogłam zanurzyć się w cieplutkiej wodzie. Kąpiel była bardzo przyjemna, choć nie czułam, że skurcze mniej bolą. Koiła jednak ciepła woda, którą Michaś polewał mi po plecach. Po całym ciężkim dniu byłam pewna, że to co czuję to skurcze porodowe, dlatego przed godziną dwudziestą drugą zadzwoniłam do położnej. Dorota zaprosiła mnie do szpitala w którym pracuje, bo była jeszcze na dyżurze. Wsiedliśmy z mężem do auta i pojechaliśmy do niej. Tam zbadała mnie i okazało się, że mam trzycentymetrowe rozwarcie, szyjka macicy się scentrowała (nie mam pojęcia co to znaczy, ale Dorota tak to nazwała) i skróciła. Poczułam ulgę, że nie przesadzałam i faktycznie poród się zaczął. Zrobiła mi jeszcze zapis KTG i wróciliśmy do domu.
Z Dorotą umówiłyśmy się tak, że jak nie będziemy czuć się bezpiecznie tylko w dwójkę podczas tej fazy porodu, to ona czeka na mój telefon i natychmiast do mnie przyjedzie. Taką potrzebę poczułam około czwartej rano. Do tego czasu cierpliwie poddawałam się przypływającym skurczom. Zamiast im się opierać, przyjmowałam je na swoje ciało wyobrażając sobie jak rozwiera się moja szyjka macicy. W pierwszej fazie porodu starałam się stosować naturalne techniki łagodzenia bólu porodowego tj. techniki oddechowe, wizualizacja, wydawanie specjalnych dźwięków oraz określone poruszanie własnym ciałem.
O piątej rano pojawiła się nasza położna. Tydzień wcześniej przywiozła do naszego mieszkania wszelki niezbędny sprzęt do porodu, więc wszystko było przygotowane. Po dwudziestu godzinach skurczy czułam, że nie wiem co dzieje się wokół mnie. Znajdowałam się w tylko mi znanym świecie, a ten realny znajdował się jakby za mgłą. Trwałam w półśnie. Nie wszystko do mnie docierało. Nie widziałam kiedy przyjechała do nas asystentka Doroty, nie zauważyłam kiedy nastał nowy dzień. Po kolejnym badaniu okazało się, ze mam zaledwie cztery centymetry rozwarcia. Było mi bardzo źle, bo ból już tak długo trwał a postępy były małe. Jednak kolejne skurcze stawały się coraz silniejsze. Mój kochany mąż cały czas trzymał mnie za rękę, dając swoją siłę i wsparcie. Między naszymi nogami plątał się nasz pies. Nikt mi nie mówił co mam robić, nikt mi nie mówił jak mam oddychać – wszystko toczyło się swoim własnym rytmem i tempem. Mięliśmy z mężem tylko siebie i swoją nienaruszoną przestrzeń. Położne cichutko siedziały sobie w innym pokoju i co jakiś czas monitorowały postępy porodu i tętno mojego jeszcze nie narodzonego synka. Wszystko było z nim w porządku.
Około dziewiątej rano, przy kolejnym badaniu, okazało się, że mam dziewięć centymetrów rozwarcia i Dorota zasugerowała abym położyła się na worku sako, na moim lewym boku. Mogłam w ten sposób odpocząć lub zdrzemnąć się. Minus tej sytuacji był taki, że w tej pozycji skurcze mocno nasiliły się. Nie minęły jednak dwa kolejne potężne skurcze i worek owodniowy mi pękł. Na swoich nogach poczułam cieplutkie wody płodowe. Były czyste. To był wspaniałe uczucie!
Przed porodem twierdziłam, że nie będę krzyczeć podczas porodu. Nie rozumiałam dlaczego robią to inne kobiet, uważając że szkoda tracić energię na krzyk. No, ale gdy na własnej skórze poczułam ból rozchodzących się kości miednicy to nie wytrzymałam i zaczęłam krzyczeć. Krzyk wydobywał się gdzieś ze środka mnie – bez mojej kontroli. Dźwięki jakie wydawałam były bardzo przeraźliwe. Bolało!
Do dziesięciu magicznych centymetrów było niedaleko, ale moja szyjka nie mogła sobie z tym poradzić. Dorota jednak wiedziała co robić i przy kolejnych skurczach pomogła jej się rozewrzeć. Jak? Nie mam pojęcia. Słowa „Teraz możesz przeć jak chcesz” (czyli została osiągnięta magiczna dziesiątka) były dla mnie kojące! Rozpoczęła się kolejna faza porodu – wypieranie dziecka. Tak bardzo pragnęłam wziąć w ramiona moje maleństwo! Wiedziałam już, że za chwilę je zobaczę.
To jak wielka jest siła natury i moc kobiecego ciała zrozumiałam przy pierwszym skurczu partym. Nic nie musiałam robić. Ta siła była tak samoistna i przenikająca– rozpoczynała się gdzieś w mojej głowie, przeszywała całe moje ciało i kończyła na kanale rodnym. Czułam jakby potężny tłok, który wypycha dziecko z mojego brzucha. Czułam te uderzenia w moim ciele raz po raz. Niesamowite! Rodziłam w pozycji kucznej. Podparciem był dla mnie mój mąż. Trzymał mnie pod pachami i podnosił do pionu lub opuszczał w zależności od tego, czy miałam w danej chwili skurcz czy też oczekiwałam na jego przypływ. Był moja ostoją, zarówno fizycznie i psychicznie. Rodziliśmy razem.
Położne ustawiły naprzeciwko nas, na podłodze, duże stojące lustro. Mogliśmy z Michałem oglądać postępy narodzin Miłosza. Obserwując to co się dzieje podczas kolejnych skurczy, dokładnie widzieliśmy jak powoli wyłania się główka naszego dziecka. Na początku nie byłam gotowa na oglądanie siebie w tej pozycji – bałam się, że to co zobaczę mnie przerazi.
Ale stało się inaczej. Nie poczułam strachu, lecz rozpierającą mnie dumę, że moje ciało jest takie elastyczne i jestem w stanie urodzić dziecko. Dorota cały czas ochraniała moje krocze. Smarowała główkę dziecka specjalnym olejkiem, żeby łatwiej przesuwała się przez kanał rodny. Czułam swoje dziecko między nogami; czułam i dotykałam jego wyłaniającej się główki. Wspaniałe i niesamowite przeżycie.
W poniedziałek, o godzinie dwunastej trzydzieści na świat przyszedł Miłosz. Od razu został położony na mój brzuszek. Był ciepły i sinofioletowy. Z każdym swoim oddechem różowiał. Był piękny i bardzo czysty, nie miał na sobie mazi płodowej. Jak to powiedziała Dorota: „Widać, że donoszony”. Byliśmy wszyscy tacy szczęśliwi. Nie pamiętałam już o bólu. Fala oksytocyny mnie zalała. A Miłosz leżał i kwilił na moim brzuchu.
Pępowina została odcięta dopiero gdy przestała tętnić. Sama o tym zadecydowałam. Po tym zabiegu Miłek trafił w ręce dumnego i szczęśliwego taty a ja zaczęłam rodzić łożysko. Przytuliłam się na stojąco do położnej i po jednym skurczu partym poczułam jak ono ze mnie wypływa. To już wcale nie bolało. Łożysko było śliskie i ciepłe. Nie myślałam, że jest takie wielkie – co najmniej jak obie moje dłonie. Położyłam się ponownie na worku sako i Michaś podał mi naszego synka. W tym czasie Dorota zajmowała się mną – oceniała łożysko i mnie samą. Fizycznie nic mi się nie stało, moje krocze było w nienaruszonym stanie. Ja w tym czasie rozkoszowałam się oglądaniem mojego synka. Jego miniaturowe rączki, uszka, usteczka… Zabawne było, gdy położne zapytały czy sprawdziłam jakiej płci mam dziecko.
Faktycznie nie pomyślałam o tym i nie sprawdziłam! Z uśmiechem na ustach zajrzałam pod pieluszkę okrywającą moje maleństwo – tak, bez wątpienia mamy syna. Gdy już Dorota wszystko sprawdziła, jej asystentka zaprowadziła mnie do łazienki. Wzięłam prysznic i się umyłam. Położyły mnie na łóżku w sypialni. Tam pokazano mi jak przystawić Małego do piersi. I tak szczęśliwie na łóżku w sypialni leżeliśmy w trójkę – Miłek, Michaś i ja. Po krótkim karmieniu Miłek zasnął a my udaliśmy się do pokoju na obiad, który Michaś kupił z okolicznego baru mlecznego dla naszej czwórki. I tak sielsko sobie jedliśmy pyszny domowy obiad i rozmawialiśmy. Byłam zmęczona ale niewyobrażalnie szczęśliwa.
Miałam naprawdę piękny poród! Cały czas czułam się bezpiecznie i komfortowo. Byłam pod opieką cudownych i profesjonalnych położnych. Otrzymałam też nieocenione wsparcie kochanego męża - pełne szacunku, czułości i zrozumienia dla mnie i całego porodu.


Sylwia

UWAGA! Ta strona używa plików cookies. Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza zgodę na ich użycie. Więcej...