Narodziny Michałka - Magdalena Nowaczyk

Nasz synek jest już z nami dwa tygodnie. Jest bardzo spokojnym i pogodnym dzieckiem, na co z pewnością miał też wpływ sposób, w jaki przyszedł na świat. Z ogromnym wzruszeniem wspominam tamten dzień...

W sobotę 15 września pojawiły się skurcze przepowiadające, całkiem bezbolesne. Rano zrobiłam jeszcze moją praktykę jogi. Później z mężem wysprzątaliśmy mieszkanie i poszliśmy na wystawę prac Alfonsa Muchy. Żartowaliśmy, że „wychodzimy" naszego synka, bo w ostatnich dniach bardzo dużo spacerowaliśmy. Wiedziałam, że poród zbliża się dużymi krokami, bo mój organizm rozpoczął intensywny proces „samooczyszczania". Dzień minął jednak spokojnie. Po 23:00 zadzwoniliśmy do położnej, że być może będziemy jej potrzebować, ale smacznie przespaliśmy noc i wszystko się wyciszyło.

Niedzielne słoneczne popołudnie spędziliśmy na działce u teściowej i tam zaczęłam coś wreszcie odczuwać. Pojawiły się wyraźne skurcze. Nie mówiliśmy rodzicom o naszym zamiarze porodu domowego, więc dyskretnie pożegnaliśmy się z mamą i udaliśmy do domu. Na miejscu Maciej zaczął mierzyć skurcze - były regularne, trwające około minuty co dwie minuty, więc zadzwoniliśmy do położnej. Doradziła mi wziąć ciepły, półgodzinny prysznic, żeby upewnić się, czy skurcze nie przejdą. Nie przeszły, tylko się nasiliły. Była godzina 18:00. Na czas skurczów próbowałam różnych pozycji - największą ulgę przynosiła mi „pozycja pionowa przytulania się do męża".

Położna Alina przyjechała o godzinie 20:30. Sprowadziła nas na ziemię pytaniem, czy można włączyć telewizor na „Taniec z gwiazdami". Rozładowało to atmosferę, bo trochę już byliśmy wystraszeni. Nikt z nas nie wiedział ile to jeszcze może potrwać ? To mój pierwszy poród. Położna podłączyła mnie do KTG i zaproponowała, żeby przy tym usiąść na worku sako, na lewym boku  tak, żeby główka dziecka mogła swobodnie schodzić. Dziecko miało się dobrze, tylko te skurcze, zdaniem położnej, takie niemrawe... Rozwarcie dopiero na 4 cm. Po badaniu położna poleciła mi, żebym położyła się na boku na kanapie. Skurcze były dzięki temu bardziej bolesne, ale wreszcie zaczęło się coś dziać. Położna skorygowała mój oddech podczas skurczu i poprosiła, żebym się nie spinała. Od tego momentu potrafiłam skierować całą moją uwagę do wnętrza, do tego, co się we mnie dzieje. Byłam świadoma każdego skurczu, podczas wydechu powtarzałam w myślach „rozluźniam się" i starałam się pomiędzy skurczami oddychać głęboko przeponowo. Skupiałam się przy tym na tym, że każdy kolejny skurcz przybliża mnie do spotkania z synkiem. Czułam się odcięta od wszystkiego, co jest na zewnątrz. Po każdym skurczu Maciej kontrolował tętno maluszka - wszystko w porządku.

W fazie przejściowej skurcze się nasiliły, ale pęcherz płodowy nadal był cały. Wreszcie pękł i wypłynęły wody, a ja szybko spytałam: „czyste?" - „Czyste" - odpowiedziała położna. Bardzo się ucieszyłam i od tego momentu wszystko potoczyło się dużo szybciej. Rozwarcie na 9 cm. Kątem oka widziałam, jak Maciej rozkłada folię i gazety na podłodze w pokoju. Na elektrycznym grzejniku grzeją się pieluszki tetrowe. Położna prosi nas, żebyśmy przeszli na worek sako, a ja proszę o łagodną muzykę, którą przygotowałam na tę chwilę. Nadchodzą skurcze parte, ale położna prosi, żeby nie przeć, tylko oddychać podczas skurczu. To trudne, więc mówię, że nie mogę, ale staram się i oddycham szybko, płytko z otwartymi ustami, a pomiędzy skurczami znów oddech przeponowy. Maciej mnie podtrzymuje, ja trzymam się za uda i staram ich nie spinać. Położna nagle mówi „widzę główkę, czarne włosy, możesz dotknąć i sprawdzić". Dotykam zdziwiona, bo rzeczywiście wyczuwam dłonią mokrą czuprynkę. Główka jest spora, a krocze drobne - położna proponuje, że mnie natnie, aby uniknąć pęknięcia. Ufam jej, bo wiem, że zawsze stara się prowadzić porody bez nacięcia. Do tego jeszcze pojawia się przeszkoda w postaci sporego fragmentu błony dziewiczej - na szczęście sama pęka. Zgadzam się na nacięcie, stękam lekko kilka razy... i wreszcie jest! Śliczny mały człowieczek, który od razu zaczyna krzyczeć. Jest godzina 23:25. Już go mam na brzuchu - to najszczęśliwszy moment w moim życiu. Maciej otula maleństwo ciepłymi pieluszkami. Pępowina bardzo szybko przestaje tętnić i Maciej może ją przeciąć. Nawet nie rejestruję momentu wydalenia łożyska - samo wypada. Położna uważnie je ogląda - „Całe". Teraz, bez pośpiechu ważenie, mierzenie i pierwsza lekcja przewijania. Misiu dostaje 10 punktów, waży 3,270 kg i ma 53 cm. Położna zakłada mi szwy i widzę, że ona też jest zmęczona. Co jakiś czas wstaje z podłogi, prostuje się, bolą ja kolana. Na koniec siada przy stole i uzupełnia dokumenty, a my wpatrujemy się w synka i zakochujemy w nim po uszy. Misiu od razu potrafił ładnie przyssać się do piersi (i tak mu zostało do dziś). Około 2:00 położna zostawia nas samych. Jestem jej ogromnie wdzięczna za wszystko, za ten wspaniały wieczór.

Na koniec Maciej posprzątał pokój i wpuścił nasze trzy kotki na powitanie nowego członka rodziny.
Leżąc już w sypialni w łóżku, ze szczęścia nie mogę (i nie chcę) zasnąć, tylko wpatruję się w moich chłopaków - słodko pomrukującego przez sen cudownego synka i jego dzielnego, głośno pochrapującego tatę...

UWAGA! Ta strona używa plików cookies. Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza zgodę na ich użycie. Więcej...