Moje porody - mama Alexa i Julii - Anna Nogajska

Gdy dwa lata temu rodził się mój pierwszy syn nawet nie przyszło mi do głowy, aby myśleć o porodzie domowym. Każdą mamę, która się na coś takiego decydowała nazwałabym wtedy nieodpowiedzialną, wręcz niedouczoną kobietą.

Raz w miesiącu karnie odwiedzałam lekarza, robiłam badania, USG i wszystko czego ode mnie chcieli inni. Pani doktor, która prowadziła moją ciążę (nawiasem mówiąc przewspaniała osoba) namówiła mnie do skorzystania ze znieczulenia zewnątrz oponowego. Na czas porodu zamówiliśmy z mężem osobistą położną, która miała nam pomagać.

Wieczorem dostałam skurczy, więc pojechaliśmy do odległej o 80 km Warszawy, bo nie wyobrażałam sobie wtedy rodzenia w mojej małej mieścinie.

Okazało się, że skurcze ustały, ale ponieważ już mnie na oddział przyjęto to wiadomo....No i tak rano dostałam dawkę oksytocyny i poród się zaczął. Wszystko szło świetnie, rozwarcie postępowało, aż do skurczów partych. Oprócz okropnego bólu nie miałam zupełnie uczucia parcia. I tak po 1,5 godziny skurczów partych, podczas których położna robiła mi m.in. masaż szyjki (uważam, że to barbarzyństwo nawet jeśli pomaga...) i mówiła co mam czuć nie było żadnego postępu porodu. Wszystko zakończyło się cięciem cesarskim. Synek urodził się zdrowy, ja powoli dochodziłam do siebie fizycznie. Ale w psychice cały czas pozostał ślad, w mojej głowie ciągle pojawiało się pytanie, czy to była moja wina? Może gdybym chodziła do szkoły rodzenia to umiałabym urodzić?

Podczas porodu czułam się bezwolna i zdana na innych. To inni ciągle mówili mi co mam robić i co mam czuć.

Po urodzeniu synka zaczęłam rozmawiać z położnymi, czytać książki itd...I uświadomiłam sobie, że rodzić nikt nas nie musi uczyć. Doświadczone położne tłumaczyły mi, że jak jest skurcz party to nie ma możliwości jego nie odczuwania...

Po 8 miesiącach ponownie zaszłam w ciążę.

Od początku wiedziałam, że córeczkę chcę urodzić dołem i że zrobię wszystko co w mojej mocy aby tak się stało.

Również zgłosiłam się do lekarza, ale nie do odległej Warszawy, a do pobliskiego miasteczka- Rawy Mazowieckiej. Przy okazji wizyt spotkałam również położną z tego szpitala. Przegadałyśmy wiele, wiele godzin. Ponieważ bardzo źle znoszę pobieranie krwi zdecydowałam, ze morfologię zrobię tylko dwa razy: na początku i na końcu ciąży. Cały czas słuchałam swojego organizmu i swojego dziecka. Dokładnie wiedziałam, ze hemoglobina jest na wystarczającym poziomie ?.

Myślałam również o porodzie domowym, ale po cesarskim cięciu wydawało mi się to jednak zbyt dużym ryzykiem.

I tak rodziłam w szpitalu, ale jakże inny to był poród od tego opisanego powyżej!

Przy skurczach co 5 min pojechałam do szpitala. Tym razem sama, bo był środek nocy i mąż został w domu ze starszym synkiem.

Po kilku godzinach skurcze ustały, nawet chciałam wyjść do domu, ale lekarze przekonali mnie, abym została w szpitalu, odpoczęła. Nikt nawet nie proponował mi wywoływania porodu, podawania oksytocyny. Regularnie robiono mi ktg i badano. Wiedziałam, iż w tym szpitalu nie stosuje się znieczulenia. Cięcia cesarskie wykonywane są tylko w razie konieczności i nie są one na porządku dziennym.

Po kolejnych 12 godzinach poród samoistnie rozpoczął się ponownie. Akcja postępowała bardzo sprawnie, po 2,5 godzinach miałam pełne rozwarcie. Ale znowu nadszedł moment, że pomimo skurczów partych nie było postępu porodu. Tym razem skurcze czułam bardzo wyraźnie. Położna, która miała dyżur (w szpitalu tym nie ma prywatnych dyżurów) cały czas byłą ze mną, wychodziła dosłownie na chwilę, aby skorzystać z toalety. Cały czas mi pomagała, masowała, wyszukiwała dogodne pozycje. Po prostu ze mną rozmawiała i była. Wyraziłam swoje obawy, czy wytrwam, czy starczy mi sił, jeśli dalej nie będzie postępu porodu.

Położna powiedziała mi, że spróbujemy jeszcze 10 min, a potem poprosimy lekarza. Po kolejnych 10 min postawiła przede mną kolejny mały cel. Zastosowała metodę małych kroczków i dzięki temu przetrwałyśmy pół godziny. Te z Was, które rodziły wiedzą, że pół godziny nieefektywnych skurczów partych to wieki, dosłownie lata świetlne...

I nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki moja córeczka zaczęła schodzić niżej. Gdy zobaczyłam, że położna ubiera się, przygotowuje rzeczy potrzebne do odebrania dziecka itd...odzyskałam siły. W ciągu kolejnych 15 min urodziłam wspaniałą Julkę ważącą 3,5 kg. Uczucie, które miałam po tym, jak jej dotknęłam, tego cieplutkiego pulsującego ciałka nie da się porównać do niczego innego. Byłam z siebie bardzo dumna, że jednak wytrwałam, że dałam radę. Położne w rawskim szpitalu nie nacinają krocza, co normalnie w warunkach szpitalnych jest standardem! Robią to tylko w razie absolutnej konieczności. Mimo to pęknięcia zdarzają się bardzo rzadko i to raczej powierzchowne. Ja pomimo, że pierwszy raz rodziłam dołem i to duże dziecko pękłam tylko troszeczkę i w zasadzie dlatego, że główka urodziła się wraz z rączką.

Wiem jednak, że mój poród był taki piękny dzięki mądrej i doświadczonej położnej. Po porodzie stwierdziła ona, że w położnictwie już tak jest: czasami po prostu trzeba poczekać, dać pracować naturze.

I dzisiaj wiem, że tak naprawdę nieważne, gdzie się rodzi, ale z kim się rodzi. Wiem, że w szpitalu też można rodzić po ludzku.

UWAGA! Ta strona używa plików cookies. Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza zgodę na ich użycie. Więcej...