Historia porodu domowego - Beata + Sebastian = Michał
Wieść o drugiej już małej istotce zamieszkującej pod moim sercem sprawiła, że poczułam nie tylko przeogromną radość, ale również spokój. Byłam już świadoma i pewna swojej siły oraz możliwości. Ciąża przebiegała niezwykle szybko, ale co ważniejsze bezproblemowo. Wraz z rozpoczęciem 3-go trymestru postanowiłam wybrać miejsce narodzin syna. Czytałam, szukałam, "przykładałam ucho" i doszłam do wniosku, że nie ma chyba miejsca, które byłoby dla mnie idealne i spełniało moje wymagania. Wstępnie wybrałam szpital znajdujący się najbliżej mojego miejsca zamieszkania- z różnych względów, ale przede wszystkim dlatego, że gdziekolwiek miałby przebiegać poród, wiedziałam dokładnie czego chcę. Jeszcze tylko chciałam dowiedzieć się jakie placówki poleca moja ukochana położna- Pani Martyna. W tym celu udałam się na zajęcia przez nią prowadzone. Nie dość, że uczestniczyłam w całym cyklu zajęć, ponieważ stanowiły odświeżenie wiedzy, to jeszcze otrzymałam nowe, cenne informacje oraz skorzystałam z zajęć praktycznych. Po pierwszych zajęciach, Pani Martyna, na pytanie o miejsce porodu, rzuciła hasłem "poród domowy". Takie rozwiązanie było najbliższe moim przekonaniom, ale nie sądziłam, że będzie ono w zasięgu moich możliwości. Stanowiło raczej piękne marzenie. Od tego dnia szukałam, czytałam, pytałam i rozważałam. Na stronie stowarzyszenia Dobrze Urodzeni znalazłam podstawową wiedzę, a także historie innych mam, Pani Martyna tę wiedzę uzupełniła o kwestie praktyczne i organizacyjne. Rozpoczęłam przygotowania. Najważniejsze było dla mnie bezpieczeństwo, więc bardzo pilnowałam wyników badań, które to stanowiły podstawę do zakwalifikowania mnie do porodu w domu. Byłam w pełni gotowa dopiero w 38tc- komplet dokumentów, przygotowana wyprawka oraz pozytywne nastawienie. Pozostało już tylko czekać. Droga do narodzin syna rozpoczęła się bardzo podobnie do pierwszej historii porodowej z córką- w nocy, kiedy skurcze zaczęły wybudzać mnie ze snu. Tym razem wiedziałam i byłam spokojna, rozluźniona i szczęśliwa. Z samego rana przyjechała do nas Pani Martyna. Zrobiło się uroczyście i magicznie, a zarazem wciąż zwyczajnie i na luzie. Wyprawiłam starszą córkę do dziadków i odtąd skupiałam się już na synu. No może poza swobodnymi pogaduszkami, przekąskami, chwilami relaksu w kąpieli, masażem. Spacerowałam jak zaklęta po schodach, przystając coraz częściej, wsparta na poręczy. Rano liczyłam "5", a dopiero po południu liczyłam już "3", "2" - minutki ciszy... czas mijał powoli i spokojnie, bez pośpiechu. Wszystko szło wolno, ale jak po sznureczku. Będąc w łazience, zgodnie z pomysłem moich Aniołów - Pani Martyny i Pani Ani (która dołączyła do nas popołudniem), urządziłam sobie małą "nasiadówkę". Razem z Mężem, trzymając się za dłonie liczyliśmy w skupieniu oddechy i trochę żartowaliśmy, bo syn nieco zwlekał z przywitaniem. Nie zdążył obejrzeć z nami niedzielnej "Familiady" ani powtórkowej "Twoja twarz brzmi znajomo"... nagle okazało się, że kolejne skurcze nastąpiły po sobie niespodziewanie szybko, a ja ledwo łapałam oddech. Równie szybko poderwałam się, a Mąż już wołał położne, że "coś" się dzieje. Tym "czymś" okazało się być 10cm oraz strumień wód. Zamroczona zapytałam tylko "jak daleko jesteśmy?" i usłyszałam upragnione "to już! gdzie chcesz urodzić?". Przeszliśmy do pokoju. Instynktownie wybrałam pozycję. Ledwie zdążyłam się ułożyć, a nadeszły skurcze parte. Całe trzy, o ile dobrze zliczyłam. Pierwszy niespodziewanie, drugi położne poleciły przeczekać, a podczas trzeciego narodził się Michał- taki cichutki, spokojny, różowiutki, maluteńki i zdrowy. Gdyby ktoś zapytał mnie jak w kilku słowach opisałabym poród w domu, odpowiedziałabym- po mojemu, bez pośpiechu, w pełni świadomie i bezpiecznie. A jednym słowem? PIĘKNY! Takich emocji, przeżyć, doświadczenia mocy i sprawstwa życzę każdej kobiecie dającej życie swojemu dziecku! Blisko pół roku później, wciąż wspominam, wracam myślami, przeżywam na nowo, delektuję się, uśmiecham się sama do siebie i spoglądam wtedy na syna.