Sylwia Szwed, "Mundra"

Sylwia Szwed, Mundra, Wydawnictwo Czarne, 2014

Sylwia Szwed – dziennikarka, reporterka, mama, która zachwyciła się zawodem położnej.

Treść książki jest wielowątkowa, wielobarwna, dynamiczna. Jest to zbiór rozmów z dziesięcioma położnymi, dziesięcioma współczesnymi „mundrymi”. Najstarsza ma 92 lata i przyjmowała porody już w czasie II wojny światowej. Najmłodsza ma 26 lat i pracowała z Tanzankami z plemienia Sukuma.

Autorka przeprowadzała rozmowy z położnymi w ich domach, z każdą położną osobno i w różnym czasie. Przyznaję, że jestem jedną z nich. Jedne o drugich nie wiedziały. Teraz widzę, że wiele wypowiedzi jest spójnych. To miłe zaskoczenie, ponieważ każda z nas, co oczywiste, jest trochę inna, a jednak łączy nas wiele. I to jest piękne!

Kim jest MUNDRA? Dawniej babka – mądra kobieta, specjalistka od kobiecości, doradczyni kobiet, akuszerka, położna.

Oczywiście, każda z nas, „bohaterek” książki, jest inna. Dzięki temu w książce jest mnóstwo opowieści o zawodzie, o pracy i życiu, o rodzinie. Znajdziemy tu dużo osobistych przemyśleń życiowych. Ta różnorodność pokazana jest w intrygujący sposób. Ciekawie jest przyglądać się ludziom zza zasłony, jakby przez dziurkę od klucza. Ta książka daje taką możliwość.

Kim jest niezależna położna? Odpowiedzi udziela Katarzyna, jedna z bohaterek książki: „W ustawie o zawodzie pielęgniarki i położnej nasze kompetencje są bardzo jasno uregulowane. My specjalizujemy się w fizjologii, lekarze – w patologii. Możemy samodzielnie zajmować się ciążą, porodem i połogiem. Nasze decyzje są niezawisłe, bo to jest wolny zawód, tak samo jak zawód lekarza. Za swoje decyzje odpowiadam [...] przed prawem. Działania, które podejmuję, muszą być zgodne z najnowszą wiedzą medyczną i moim sumieniem.”, „Niezależne są te dziewczyny, które zmieniają system. Do naszego stowarzyszenia [„Dobrze Urodzeni” - przyp. red.] należą niezwykle silne osobowości. To położne, które nieraz musiały udowodnić, że są twarde, że myślą samodzielnie, że są w stanie się postawić.”

Stefaniamoja nauczycielka ze szkoły położnych – porody zaczęła przyjmować w 1943 r., czyli wtedy, kiedy ja się urodziłam. Jako więźniarka w obozie Zeithain pod Dreznem w trudnych warunkach opiekowała się rodzącymi, ciężarnymi i położnicami. Według oficjalnych wykazów urodziło się tam czternaścioro dzieci. „Uczestniczyłam we wszystkich porodach.” - opowiada. „Nie było bieżącej wody. Miałyśmy mały strumyk z urządzenia do irygatora. Salka porodowa [w baraku – przyp. red.] zasłonięta była drewnianym przepierzeniem. […] Miałyśmy coś w rodzaju miski, w której się dzieci kąpało. […] Wieczorem dostawałyśmy chleb na cały dzień, razowiec. Jeden bochenek chleba na siedem osób. […] Do tego jeszcze kawałek margaryny i czasem marmolada”.

Z nostalgią wspomina czasy nauki na prywatnej pensji żeńskiej, prowadzonej przez dwie „katoliczki z otwartym umysłem”: „Chęć pomocy innym wyniosłam na pewno ze szkoły, w której wykształcono we mnie postawę służby. […] Motywem przewodnim […] była pomoc człowiekowi. […] Liczyło się tylko to, że pomoc cierpiącym warta jest wysiłku.”

Niedawno skończyłam dziewięćdziesiątkę. […] Cieszę się życiem, bo jestem obdarzona wieloma darami. Jeszcze chodzę o własnych siłach. […] cieszę się, że dostałam piękny bukiet na urodziny, że kwiaty, które przyniosłam z balkonu, choć były nędzne, znowu pięknie zakwitły, że utrzymuję kontakt telefoniczny lub bezpośredni z krewnymi i koleżankami. […] Zdaję sobie sprawę, że mogę cierpieć.”

Podkreśla, że mimo że „sam poród się nie zmienił”, to na przestrzeni tych kilkudziesięciu lat bycia częścią środowiska położnych, zmieniło się wiele. „Zmienił się człowiek, który obsługuje kobietę rodzącą. […] Teraz kobiety są nastawione na unikanie cierpienia. […] Boję się, że gdy kobiety przestaną rodzić naturalnie, dojdzie do jakichś genetycznych zmian w anatomii. To się odbije na kolejnych pokoleniach.”

O położnictwie ostatnich dwóch dekad XX wieku opowiada Jolanta. „Moje koleżanki, które reprezentują to niby „betonowe” położnictwo, dziś mówią, że przecież zawsze chciały rodzącym pomóc. Położnym bocian nie przynosił dzieci, też rodziły.”

Czym jest według niej kobiecość? Myślę, że macierzyństwo i poród to jest kobiecość. I zgoda na to, że na skutek porodu i ciąży się zmieniam – że być może będę miała pięć rozstępów albo jakąś ranę, albo troszkę mi biust obwiśnie, albo że obniży mi się narząd rodny… Z wiekiem to się po prostu zdarza. Czy nie lepiej to po prostu zaakceptować? To też element mojej kobiecości.”

O tym, jaką drogę powinna odbyć położna, by stać się dobrą położną, oraz o sensie pracy opowiada Irena: [...] dopóty, dopóki położna nie znajdzie w sobie kobiecej mądrości, to nie odtworzy natury rodzenia. Jeśli sama nie uznam, że moje ciało tak samo pracuje, ma te same „dogodności” i „niedogodności”, co inne kobiety, to nie będę dobrą położną.” Położna powinna swoją kobiecość „po prostu zaakceptować. Z dolegliwościami i radościami, bo bliskość fizyczna może być wielką radością. Bycie mamą też. A bycie matką dla matek?... To dopiero radość i zaszczyt! W tych słowach zawarty jest sens tej pracy. Matką dla matek może być tylko położna i… na pewno Matka Boża.”

Monika, która przez trzy lata pracowała jako położna na misji w Tanzanii, opowiada o swojej pracy jako świecka misjonarka w kraju, gdzie większość kobiet nie wie, gdzie znajduje się ich macica, a śmierć dziecka przy porodzie zdarza się stosunkowo często. Macica nazywa się tutaj mfuko wa uzazi,[...] to znaczy kieszeń rodzicielstwa. [...] Na pochwę mówi się njia, czyli droga. To droga do kieszeni rodzicielstwa. Szyjka macicy nazywana jestmlango, czyli drzwi do rodzicielstwa, przez które przechodzi nasienie. A kujifungua znaczy urodzić, a dosłownie otworzyć się.”

Wiedza o ciąży i opiece nad noworodkiem przekazywana jest z pokolenia na pokolenie - „Babcie i mamy po prostu dziewczynki edukują”.

O swojej drodze od zawodu embriologa do położnej opowiada Barbara, dla której początkiem pracy była „technika, ręce, szalki, inkubatory”, zaś teraz jako położna pracuje „obecnością, słowem, relacją. Potrzebuję coraz mniej narzędzi. Prowadzi mnie głębokie poczucie, że natura zawsze ma rację.”

To, co teraz mnie interesuje, to jakość narodzin.” - opowiada. „Uważam, że sposób, w jaki przychodzimy na świat i pierwsze trzy lata decydują o tym, jakie nasze życie będzie w całości. [...] Jako naukowiec wiem, jak ważne jest to, co się dzieje w czasie ciąży i w czasie porodu, i że to naprawdę zmienia losy całego świata. Przeciętnego człowieka, ale i całych społeczeństw. [...]Najważniejszy jest „kontakt z drugim człowiekiem”.

Maria, położna, podróżniczka, dawniej tłumaczka z języka francuskiego, która mówi w kilku językach, w rozmowie ujawnia: Uważam, ze narodziny dziecka to niesamowita chwila w życiu człowieka. Uważam, że jako położna uczestniczę w wyjątkowym wydarzeniu, jakim jest poród i jest mi smutno, kiedy ktoś nie widzi, że to jest coś niezwykłego.” Opowiada również o odpowiedzialności położnej i wierze we własne umiejętności: „Położna musi bardzo wierzyć w swoje umiejętności i wierzyć w moc natury oraz siłę kobiecego ciała. I w dziecko. Bez tej wiary nie zaufasz swoim umiejętnościom”.

Podczas lektury książki „Mundra” zyskuje się obraz tego, jak bardzo różnorodny, ciekawy, trudny i piękny jest zawód położnej.

Irena Chołuj

UWAGA! Ta strona używa plików cookies. Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza zgodę na ich użycie. Więcej...