Przyjmij owoc (fragment) - Dorota Bielska

Łódź, maj 2005

Zaczęło się prawie z dnia na dzień. Ciężka choroba. Rano nie mogłam się zwlec z łóżka bez kawałka suchara z dżemem. Węglowodany chwilowo ratowały mi życie. Chwiałam się na nogach. Wyrzygiwałam z siebie radość oczekiwania i niepewność.

Zaczęłam się modlić. Panie Boże... Tylko cóż on mógł wiedzieć, biedaczek, o moich pękających kościach, o pojemniku, jakim się stawałam, o gościnności ciała w ciele. Nie rozumiał mnie, nie mógł. Stworzył sam siebie mężczyzną, żeby nie cierpieć. Mnie stworzył kobietą.

A jednak musiałam prosić o wsparcie. Zaczęłam nieśmiało przywoływać Matkę Ziemię. Matko Ziemio pomóż mi urodzić zdrowe dziecko. Wszystko inne nie ważne. Byle zdrowe było. Mówiłam Modlitwę: "Błogosławionaś Ty miedzy niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego". Jednocześnie owoc żywota mojego pęczniał we mnie, rozpychał się łokciami przejmując kontrolę nad naszym ciałem.

Nie mieściłam się w swoje ubrania. Spuchły mi stopy. Po schodach do naszego stryszku wchodziłam na dwa światła. Elektryk projektujący włącznik nie przewidział dodatkowego czasu dla staruszków i ciężarnych. Pewnie był młodym mężczyzną.

Około piątego miesiąca poczułam pierwsze ruchy. Maleńka rybka pływała między moimi wnętrznościami. Od tej chwili mniej się bałam. Było tam. Dotykało mnie pierwszą nieśmiałą pieszczotą. Później, pod koniec ciąży waliło boleśnie ogromnymi stópkami.

Kiedyś wieczorem wracałam do domu ulicą Wólczańską. Na rogu stała grupka młodych chłopaków. Nosiłam wówczas warkoczyki i z daleka mogłam wyglądać dużo młodziej. Usłyszałam jak chłopcy naradzają się, żeby mnie poderwać. Kiedy zbliżyłam się do nich na odległość ok. 1,5m doleciało do moich uszu zdanie pełne zawodu: "Ale ona jest z brzuchem!" Po czym chłopcy jak na komendę odwrócili się tyłem. Sytuacja ta rozśmieszyła mnie, ale jednocześnie zrozumiałam wtedy, że straciłam swoją atrakcyjność seksualną i że dużo czasu upłynie, zanim znowu ją odzyskam.

Paradoksalnie im większy miałam brzuch tym lżej się czułam. Dziecko w łonie chce, żeby o nim pamiętano, kiedy go jeszcze nie widać przypomina o sobie szalejącymi hormonami, potem uspokaja się. Za to inni się rozkręcają.

Zaczęły się macanki. Wszyscy chcieli pogłaskać brzuszek, chociaż nikt nie pytał, czy może. Widocznie to nie mnie obmacywano w pobliżu łona, tylko nowego członka społeczeństwa. Moje protesty, jak z resztą wiele innych wkładano do torby z przewrażliwieniami ciężarnej. "Kobieta w ciąży jest trudna do zniesienia". Ciąża jest trudna do zniesienia - próbowałam prostować. "Tak, tak"- kiwano z pobłażaniem głowami. Wszyscy współczująco odnosili się do przyszłego Taty. "Dasz radę, stary, przetrzymasz". On na szczęście rozumiał. Kochał. Współ - czuł ze mną a przynajmniej się starał. Nie wiem jak poradziłabym sobie bez niego.

W dniu, kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży postanowiłam nie rzucać studiów. Jeśli i tak będę przez jakiś czas unieruchomiona, mogę wreszcie "zrobić magistra". Rzadko jednak chodziłam na wykłady, bo nie miałam siły wysiedzieć tyle godzin na twardym krzesełku. Przeczytałam stosy nieciekawych artykułów, wynajdując najróżniejsze pozycje leżąco - siedzące i pożerając nieprawdopodobne ilości wszystkiego, co się dało przełknąć. Przyszedł dzień egzaminu. Ze zdenerwowania prawie zemdlałam. Egzamin okazał się próbą ponad moje siły. Nie byłam w stanie się skoncentrować. Miałam dziury w mózgu. Byłam ciężarna umysłowo. Pomyliłam Sokratesa z Sofoklesem, pamiętałam tylko, że zaczynało się na "so". Doktorek zdębiał. Jak można nie mieć tak elementarnej wiedzy? Czułam się upokorzona, ale dla mnie wówczas niewiele znaczyli ci zacni mężowie. To, co działo się w moim ciele było żywą historią, filozofią i dramatem...

Wybiegłam na ulicę cała zaryczana. Jakaś pani zapytała, co mi się stało. Nie miała w głosie troski, ale naganę. W ciąży się nie płacze...

Przygotowując się do egzaminów odwiedzałam bibliotekę publiczną. Żeby nie siedzieć w czytelni zmuszona byłam poprosić panią kierownik o wypożyczenie książek do domu. Wtarabaniłam się na trzecie piętro w celu zapytania o zgodę. Zapukałam do pokoju i nie usłyszałam zaproszenia. Odczekałam kulturalnie kilka minut nerwowo rozglądając się w poszukiwaniu krzesełka, którego na korytarzu niestety nie było, po czym zapukałam ponownie i nie czekając na "proszę" weszłam do środka. Pani kierownik rozmawiała z koleżanką przez telefon. Prowadziła wywód nad wyższością margaryny nad masłem roślinnym w procesie pieczenia ciasta. Zostałam grzecznie przy drzwiach, próbując na migi zapytać, czy mogę usiąść, ale pani kierownik nie zwracała na mnie uwagi. Czułam się wówczas, jakby w Polsce czas zatrzymał się w miejscu a ja znalazłam się świecie komedii Barei. Ponieważ stanie nie było dla mnie łatwe, przestępowałam, z nogi na nogę przez następnych kilka minut aż pani kierownik wreszcie skończyła rozmowę. Wstała zza biurka, podeszła do mnie i opryskliwym tonem zapytała: "O co chodzi?" Odparłam, że chciałabym pożyczyć do domu książkę, przeznaczoną do korzystania tylko w czytelni, i że trochę się spieszę, ponieważ zaraz mam wykłady. "A już myślałam, że zaraz pani urodzi." Poczułam się jakby mi strzeliła w twarz. Czyżby wg Pani kierownik ciężarnym nie wypadało studiować? Czy też pokazywanie się z brzuchem w miejscach publicznych jest nietaktem?

Najsmutniejsze jest dla mnie to, że nieprzychylne traktowanie doświadczało mnie najczęściej ze strony kobiet i to kobiet dojrzałych, które prawdopodobnie same mają dzieci.

Tyłam w zastraszającym tempie. Świat nie jest przystosowany dla grubasów. W niektórych toaletach publicznych nie było wystarczająco dużo miejsca, żeby zdjąć spodnie mając przed sobą wielki balon. Jednocześnie wszystko wokół mówiło mi, że to bardzo nieładnie tak tyć. Prześladowały mnie artykuły w gazetach na temat modnych matek. "Mimo siódmego miesiąca, prawie nic po niej nie widać". Bo dlaczego ma być widać? Jakim prawem pokazujesz światu dowód winy, nieczystości, seksu? Było gorąco, nosiłam podkoszulki odkrywające brzuch. "Zakryj to!"- powiedziała moja zawstydzona babcia. Jedna z moich koleżanek, ilekroć mnie spotykała wzdychała współczująco, racząc mnie jednocześnie opowieściami o spotykanych przez nią kobietach, które były zachwycone owym błogostanem i po których oczywiście nie było widać. Życzę ci tego - myślałam - życzę ci z całego serca tak przebytej ciąży, podobno takie też się zdarzają. Ja niestety nie należałam do tych szczęśliwych. Przytyłam 24 kilo zamiast przepisowych dwunastu i czułam się potworem. Nie mogłam znaleźć odpowiedniej pozycji do spania. Przez ostatni miesiąc właściwie nie sypiałam.

I w końcu przyszedł termin porodu a dwa tygodnie później na świecie pojawiła się moja córeczka. To, co mnie spotkało w szpitalu, do którego w ogóle nie chciałam się udawać, to temat na kolejnych kilka stron.

Dlaczego piszę to wszystko? Czyżbym żałowała? Nie! Piszę, żeby zaprotestować przeciwko cichej zmowie milczenia. Przeciwko nazywaniu błogosławionym stanu, w którym naprawdę trudno wytrzymać. Przeciwko cholernym przesądom jakoby ciężarna przynosiła szczęście (a szczególnie dotknięcie jej brzucha (!)). A przede wszystkim piszę to, bo mnie nie uprzedzono. Nikt nie mówił, że będzie tak trudno, że zostanie przetasowana moja kobiecość i samoocena. Kontakt z moją maleńką córeczką jest jak przebywanie z aniołem. Jest najpiękniejszym aspektem mojego życia. Nawet przez sekundę nie żałowałam tego cudu, który się we mnie dokonał. Próbuję tylko powiedzieć, że to kosztuje. Dużo kosztuje...

Mój bliski przyjaciel (kawaler, bezdzietny) zrobił mi pewnego dnia wykład na temat prawidłowego przechodzenia ciąży. Wyłożył mi pokrótce, jak powinnam się zachowywać, a czego robić, mówić i oczekiwać mi nie przystoi. Opowiadał o różnych znanych mu kobietach; kuzynkach, koleżankach z pracy, które w ciąży "nie zachowywały się taka jak ja". Zastanawiam się, czy rzeczywiście te kobiety tak dobrze się czuły, czy po prostu milczały, bo nie potrafiły otwarcie żądać normalności?

Bo ciężarna to takie dziwo. Ni to kobieta ni dziecko. Niby dorosła, ma prawo decydowania o sobie, a jednak z dzieckiem w środku, o które należy dbać, co daje prawo każdemu, nawet obcym do pouczania przyszłej matki. Kobietę ciężarną traktuje się tak jak niepełnosprawnych, wzbudza powszechne zainteresowanie. Brzuch jest własnością społeczną.

Dziś jednak to wszystko mnie nie dotyczy. Mój brzuch zwisa sobie spokojnie a ja bawię się z moim maleńkim cudem. Dzisiaj mogę z radością i spokojem świętować Dzień Matki. Moja córeczka nie przyniesie mi jeszcze kwiatka ani nie narysuje laurki za to ja pobiegnę wycałować moją Mamę.

Moja córeczka jest nagrodą za grzech bycia kobietą.

UWAGA! Ta strona używa plików cookies. Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza zgodę na ich użycie. Więcej...