Przedstawiamy Maję

Coś mnie obudziło, po chwili zorientowałam się, że boli mnie w krzyżu. Pierwsza myśl, czy bolą mnie plecy? Coś wczoraj robiłam takiego? A po chwili, czy to skurcz? :) Leżę i myślę, jeśli to początek, to najlepiej będzie jeszcze zasnąć. Nie mam pojęcia, która może być godzina. Po chwili znowu mam podobne odczucie, trochę się dziwię, bo dosyć mocno czuję plecy. W poprzednich porodach ból pleców pojawiał się później, przynajmniej tak to pamiętam.

Po trzech takich skurczach słyszę pikanie zegarka, czyli mam pełną godzinę, tylko którą ;) Idę do łazienki. Jest trzecia rano, siku i zerknięcie, czy coś nie wycieka. Wracam do łóżka z telefonem, będę podglądać czas, żeby nie robić fałszywego alarmu. Mam skurcze co pięć minut. Nie ma szans na sen, jestem zbyt podekscytowana. Mija pół godziny i budzę Tomka, pytam jak się liczyło te skurcze, bo ja z premedytacją nie zwracałam przez całą ciążę uwagi na te informacje, czy liczymy od początku do początku czy od końca do początku następnego? Tomek z całego pytania zarejestrował rzecz najważniejszą – skurcze :) Od razu się uśmiechnął, a ja do niego J Doczekaliśmy się, jutro kończy się 41. tydzień Majeczki.  Teraz już razem mierzymy czas, Tomek za bardzo kombinuje technikami, w końcu inżynier, a mi się wydłużają odstępy do 6-7 minut. Każę mu przestać robić notatki i analizy, ma zerkać tylko na stoper.

W skurczach testujemy masaż pleców piłką do tenisa – niewiele pomaga, potem nacisk dłonią, potem myjką frote. Słabo to wszystko znosi napięcie z pleców.  A 16 lat temu pomagało ;) Dziwi mnie to bo to przecież dopiero początek.

Tomek dzwoni do Marii. Oczywiście Majeczka wybrała akurat ten dzień, w którym Maria ma wesele brata i nie może do nas przyjechać. Przekierowuje nas do Edyty. Tomek opowiada wszystko Edycie, potem jeszcze ja opowiadam – jak się czuję i czy jej potrzebuję. Proszę o czas, bo chcę się rozkręcić. Potrzebuję pobyć sama w swojej norce. Edyta przypomina, że to mój trzeci poród i może być szybko, ale ja chcę czasu. Proponuje mi prysznic. Jest 4.30. Pod prysznicem jest ekstra, żaden masaż tak nie pomagał jak strumień ciepłej wody skierowany na krzyż. Kąpię się. Tomeczek siedzi obok i mierzy czasy. W międzyczasie sobie gadamy, ile to czekaliśmy na tą chwilę, trzy lata starań, a potem jeszcze 9 miesięcy J W końcu muszę go wyprosić, bo już nie chcę mówić, że skurcz się zaczyna czy kończy, itp. Potrzebuję zapaść się w siebie.

W pewnym momencie dopada mnie odpowiedzialność ekologiczna, bo fajnie jest pod prysznicem, ale strasznie dużo leje się tej wody i nie wiadomo ile to jeszcze może potrwać. Wychodzę do sypialni, Tomek nagrzał worek z pestkami wiśni i teraz spróbujemy z ich pomocą wpłynąć na mój krzyż. Kucam przy łóżku, Tomek naciska na moje plecy, wiśnie wspaniale je rozgrzewają. Początek i koniec skurczu się rozmywa. Jednak po kilku powtórkach to już nie pomaga. Stwierdzam, że jednak wracam pod prysznic. Chcę jeszcze sprawdzić rozwarcie, ale nie mogę dosięgnąć, czuję tylko szyjkę - jej mięsistą, spłaszczoną krawędź. Wydaje mi się, że szyjka jest jeszcze zbyt gruba.

O 5.40 Tomek wysyła sms-a do Edyty, że jest bez zmian, skurcze co 5 minut, trwają koło minuty i sobie radzę. Odezwiemy się. 

Tak sobie myślę, czy ja się rozkręcę?

Zostaję sama pod prysznicem, podczas ogarniającej mnie fali gorąca proszę o otworzenie drzwi do łazienki i okien. Otwieram też drzwi od kabiny. Proszę Tomka o krzesło, stawia je przed brodzikiem. Teraz podczas skurczu mogę się o nie opierać , dzięki temu, że się nachylam woda leci bezpośrednio na moje plecy. Zanurzam myjkę w zimnej wodzie i przecieram sobie czoło, w między czasie popijam wodę. Wykręcam też jedną żarówkę, potrzebuję przyciemnienia. Sama mierzę czas, naciskam w telefonie kolejne okrążenie. Wciąż kręcę pięciominutowe kółka, również biodrami, bo cały czas stoję z rozkroku i kołyszę biodrami. Powtarzam jak mantrę, że się otwieram, jestem jak kwiat lotosu. Proszę Marię by mi towarzyszyła, w końcu ona też tak rodziła, chociaż gdzie moja kabina do tej stajenki. ;) Proszę Górę o siły.

Jest mi gorąco, czuję zmęczenie. Siadam w brodziku, by zaraz znowu wstać. Czasami ciężko mi nacisnąć guzik w telefonie. Wołam Tomka, proszę o zdjęcie drzwi do kabiny. Moje gabaryty na kabinę 80’ to dużo. Po chwili proszę o zawieszenie szalika na górnej krawędzi kabiny, wiąże supeł, żebym mogła łatwiej chwycić. Muszę to robić w miarę szybko, bo skurcz bardzo szybko wchodzi w swój szczyt i wtedy chcę już stać pod strumieniem wody.

Na umywalce mam stanowisko dowodzenia, woda, gumy do żucia, balsam do ust, chusteczki do nosa, myjka. Wszystko pod ręką.

Co jakiś czas widzę, że Kicia zza progu przygląda mi się ze strachem. Siła instynktu. Nagle przypomniało mi się, że nie zrobiłam lewatywy, ale przecież nie ma na to czasu, dobrze, że od trzeciej przeczyściło mnie kilka razy. Teraz już nie ogarnę, bo 4 minuty przerwy to za mało.

Tomek w kuchni ozonuje warzywa i mięso na chińską zupę mocy. Przeszkadzają mi te odgłosy. Proszę by był ciszej.  Jest na każde moje zawołanie, tak jak się umawialiśmy. Nie wyobrażam sobie, żeby miało być tu więcej osób.

Boli coraz mocniej, tak sobie myślę, że chyba słabo znoszę ból, bo czasy skurczy i przerw się nie zmieniły, a mi coraz trudniej. Proszę Tomka, żeby zwoływał ekipę. Jest 6.38 jak dzwoni do Edyty, mówi, żeby przyjeżdżała. Tak sobie kalkuluję, że będzie za pół godziny to mi pomoże, może ma jeszcze jakieś sposoby na bóle krzyża.  Tomek dzwoni też do Ani i do Dominiki. Zaprasza je do nas. Ja się kołyszę i wydaję z siebie takie gardłowe dźwięki – buczę.

Uspokoiłam się, że telefony wykonane i nie muszę już myśleć, czy i kiedy do kogo dzwonić. Temat załatwiony. Nagle przyspieszam. Skurcze są co 2,5 minuty, trwają minutę. Na szczęście szczyt skurczu to tylko 30 sekund. Robię sobie jeszcze cieplejszą wodę a w przerwach chłodniejszą, żeby zwiększyć reakcję.

Zastanawiam się, czemu mam tylko jedną słuchawkę prysznicową, bo boli mnie też podbrzusze i wychodzi na prowadzenie. Słyszę jak Tomek mówi Dominice, żeby jeszcze weszła na bazar po warzywa. „Mówię tylko: nie zdąży!”

Nagle przechodząca przeze mnie fala wyrzuciła moje ręce do góry, a całe ciało wyprostowała, złapałam górną krawędź kabiny i aż ugięłam nogi, chlupnęły wody. Na tyle mało, że się zastanowiłam, czy to te pierwsze wody czy worek pękł już całkiem. Przypomniałam sobie jak to było kiedyś i pomyślałam, że mam jeszcze z pół może godzinę. Zawołałam Tomka, powiedziałam: odeszły mi wody. Zdaje się, że się zdziwił. Stoję, odpoczywam. Czuję, że idzie nowa fala, już całkiem inna. To parte.

„Wołam Tomka: pomóż mi”. On myśli, że jestem zmęczona i chce podtrzymać mnie pod pachami, żeby mi ułatwić stanie. „Mówię tylko: na dole, a po chwili: idzie główka”. Szybko odstawił krzesło i klęknął przed kabiną. Ja wydałam z siebie piękny, głęboki dźwięk jak przy mega orgazmie. Dotknęłam warg, były nabrzmiałe, główka przechodziła przez pochwę. Jeszcze nie było jej u wyjścia. Tomek też dotknął moich warg, myślał, że może pomóc  je rozszerzyć. „I znów krótkie hasło: Nie dotykaj!” Dla mnie to było po prostu bolesne. Poczułam nacisk na odbyt a po chwili było już czuć główkę między wargami. Dotknęłam jej, była śliska i taka jakby z silikonu, sprawiała wrażenie, że jest mięciutka. Kolejne hasło do Tomka: Asekuruj. Sama się zawahałam, czy przytrzymać krocze, ale siła skurczu była tak ogromna, że mogłam jedynie trzymać się szczytu kabiny. Wyszła główka, powiedziałam: Nie trzymaj, asekuruj. Przyszła kolejna nieziemska fala i cała maleńka się urodziła. Dopiero spojrzałam w dół, Tomek klęczał przed kabiną, a w rękach trzymał Majeczkę. Calusieńki był mokry, bo w tym wszystkim nawet nie pomyśleliśmy o zakręceniu wody, która przez zmianę mojej pozycji teraz lała się prosto na niego – schyliłam się i wzięłam ją na ręce, przytuliłam do piersi. Popatrzyła na nas i po chwili stęknęła. Wszystko było idealne, nawet pępowina miała idealną długość akurat, żeby ją przytulić.

Byłam zadziwiona jej maleńkim ciałkiem, była tak mięciutka, aksamitna. Jakby śliska, ale nie taka do wyślizgnięcia się.

Tempo nas tak zaskoczyło, że zapomnieliśmy zawołać Pata z sąsiedniego pokoju i dopiero teraz to zrobiliśmy. Nic nie słyszał bo siedział w słuchawkach, żeby się nie stresować, czym mógłby wpłynąć na akcję porodową. Przyszedł i zrobił nam kilka zdjęć. Poprosiłam ich by położyli w sypialni na łóżku podkłady i podali ręcznik do okrycia Mai. Z pomocą Tomka wyszłam z kabiny i przenieśliśmy się na łóżko. Dopiero stojąc koło łóżka zauważyłam, jakie zostawiam ślady.

Wtedy zadzwoniła Edyta, żeby jej podać nr mieszkania i musiała o to dwa razy prosić, bo Tomek jej tylko odpowiadał – już się urodziła, już się urodziła J Edyta była 7 minut po narodzinach. Obejrzała nas. Po chwili przyszła Dominika. Cała rodzina była już w komplecie.  Leżeliśmy z małą i Tomkiem na łóżku, Tomek co chwila się wzruszał. Edyta okryła małą pieluszkami i jakoś przed tym lub po urodziło się łożysko z prawie całym workiem owodniowym – tylko z boku był otwór. Pobrała też małej krew do badania grupy krwi, obmyła mnie, zbadała, miałam maleńkie pęknięcie, więc założyła jeden szef. Zrobiła jeszcze pamiątkowy odcisk łożyska na dużej kartce.

Wciąż leżeliśmy, Edyta z Dominiką posprzątały po porodzie. Tomek płakał, a ja byłam zadziwiona tym co i jak się wydarzyło. To był boski plan i czuję ogromną wdzięczność, że mogłam tego doświadczyć.

 

Przez pierwsze trzy tygodnie zamknęliśmy dom przed światem zewnętrznym. Napawaliśmy się swoją obecnością, uczyliśmy się siebie. Powoli wchodziliśmy do tego świata. Dopiero w trzeciej dobie wyszłyśmy z Mają z sypialni, byłam zadziwiona, że na zewnątrz wszystko wygląda jak przed porodem, bo dla mnie świat się zmienił. Po tygodniu wyszliśmy z maleńką na krótki spacer, bo moje ciało jeszcze nie miało siły na długie chodzenie. Również po tygodniu pierwszy raz ją wykąpaliśmy, z przyjemnością się zanurzała w wiaderku. Dziś mija sześć tygodni a Maja nadal ma ślad po swoim życiu wewnętrznym, kikucik pępowiny jeszcze się trzyma. Czekamy, aż całkiem odpadnie i maleńka przejdzie już na tą stronę :)

UWAGA! Ta strona używa plików cookies. Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza zgodę na ich użycie. Więcej...