Nasz trzeci syn - Malwina i Janusz Okrzesikowie

Urodziłam w domu trzeciego syna. Nie „urodził mi się syn" ale „ja urodziłam". Pierwszy raz (poprzednie porody odbyły się w szpitalu) poczułam co to znaczy rodzić: od początku do końca być aktywną i świadomą tego co się dzieje. Czuć się wolną. Poród to cud i dopiero w zaciszu domowym przeżyłam w pełni cudowność i świętość tego wydarzenia. Czułam, że moje ciało jest gotowe do tego wysiłku i mimo obaw i niepewności czy wszystko zadziała tak, jak to przewidziała natura, rozpierała mnie energia. Wiedziałam, że sobie poradzę.
Czuję pierwsze skurcze, jestem przejęta i podekscytowana, ale też trochę wystraszona że to już. Skupiam się na razie na sprawach organizacyjnych - wyprawić starszych chłopców do znajomych, sprawdzić czy wszystko na pewno przygotowane, trochę ogarnąć dom. Mija noc, poranek - nadal delikatne skurcze. Dopiero po kilkunastu godzinach poród zaczyna się na dobre. Pamiętam dokładnie moment w którym skupiam się już całkowicie na doznaniach z ciała, zamykam na to co się dzieje dookoła, bo skurcze są coraz bardziej odczuwalne Już nie prowadzę pogawędki przy herbacie: chcę żeby mi nie przeszkadzać, chcę być sama i wystarcza mi świadomość, że Janusz (mąż) podejdzie na każde wezwanie, że Kasia (położna) czuwa. Najpierw chodzę po pokoju, potem zamykam się w sypialni i kładę na łóżku. Co jakiś czas Kasia słucha tętna , trochę się przekomarzamy co będzie: chłopiec czy dziewczynka, bo płeć dziecka jest niespodzianką. Bolą mnie plecy - ulgę przynosi mi delikatny masaż i klęczenie na podłodze koło łóżka. Wydaje mi się, że właśnie w tej pozycji i w tym miejscu urodzę. Skurcze są mocne ale krótkie. Kasia proponuje wejście do wanny. W wannie skurcze się nasilają. Jest mi dobrze w wodzie, czuję, że stąd już nie dam rady wyjść. Boli coraz bardziej. Choć wiem, że wszystko przebiega tak jak powinno, chcę uciec od tego bólu. Pomaga woda, obecność męża, ale to ja mam urodzić. Wyraźnie czuję gdy zaczynają się skurcze parte, czuję dziecko które się rodzi, mam wrażenie że nie dam rady, ale Janusz i Kasia wspierają mnie. Skupiam się na oddechu. No i jest Wojtek! Mam go na sobie. Płaczę i wołam: „urodziłam dziecko!".
Po dwu godzinach jesteśmy już wszyscy, razem ze starszymi dziećmi, w łóżku i podziwiamy Wojtka.
Moje marzenie spełniło się. Jestem szczęśliwa i spełniona jako kobieta. I już wiem czego potrzebuję do rodzenia: ciszy.
Dziękuję tym, którzy chcieli być przy mnie: Januszowi i Kasi.

Malwina chciała rodzić w domu. Wiedziałem, że to dla niej ważne, zostawiłem więc za sobą wszystkie obawy i problemy - skoro ona tak bardzo chce, to ja muszę być z nią. I byłem tak jak umiałem: w żartach odwracających uwagę od pierwszego bólu, masażu pleców, trzymaniu za rękę. W ostatniej fazie porodu zauważyłem, że bezwiednie oddycham rytmem jej oddechu, że wręcz podajemy sobie ten rytm. Przez te sekundy czułem, że uczestniczę w odwiecznym święcie życia. Że jestem tam, gdzie powinienem.

UWAGA! Ta strona używa plików cookies. Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza zgodę na ich użycie. Więcej...